wtorek, 12 marca 2013

Popularyzacja wiedzy - w ciągłym poszukiwaniu miejsca i formy

Wywiad z Wiadomości Uniwersyteckich, 2013 r.

Popularyzacja wiedzy jest dla mnie spsobem komunikownaia się i poszukiwaniem formuły uniwersytetu otwartego. Poszukiwaniem na rózne sposoby. Może kiedys zaowocuje czymś trwałym, w formie Olsztyńskiego Centrum Nauki? Niżej felieton również z Wiadomości Uniwersyteckich.

Uniwersytet… w wiejskiej szkole? 
Z drżeniem serca i adrenaliną w krwiobiegu przygotowywałem się do wykładu na Uniwersytecie Dzieci. Odbiorca trudny i poprzeczka dydaktycznie wysoka. Jak powiedzieć na poziomie naukowym o ewolucji lotu u owadów i o tym, dlaczego owady nie były nigdy tak duże jak dinozaury? Czyli jak przekazać wiedzę tak jak na konferencjach naukowych przed innymi specjalistami a jednocześnie zrozumiale i ciekawie?

Pęd do wiedzy – zarówno dzieciaków jak i rodziców – jest ogromny. Ale mnie nurtuje pytanie, dlaczego taka naukowa edukacja odbywa się od wielkiego dzwonu? Dlaczego jest duży rozdźwięk między naturalną ciekawością poznawczą dzieciaków i młodzieży a praktyką i programem szkolnym? Dlaczego małe szkoły są zamykane (podobno z przyczyn ekonomicznych), a równocześnie w wielkim świecie za duże pieniądze powstało Centrum Nauki Kopernik – oblegane przez młodych i starych z całej Polski. W sąsiednim województwie kujawsko-pomorskim w 14 miasteczkach powstają przyszkolne obserwatoria astronomiczne (m.in. w Brodnicy, Rypinie, Gniewkowie, Radziejowie). W tymże województwie w każdej klasie nauczania początkowego znajdzie się interaktywna tablica. Przecież to wszystko kosztuje!!! A jednak ktoś nie boi się inwestować tych pieniędzy.

A u nas szkoła przegrywa na wielu frontach. W wielu klasach nie ma podstawowego sprzętu w postaci komputera i rzutnika multimedialnego. Zostaje kreda, tablica i pomoce wycięte z gazety lub malowane kredkami. Dlaczego oszczędzamy na edukacji? Dlaczego w każdej szkole nie wyposażymy pracowni biologicznych, chemicznych, fizycznych, historycznych, polonistyczny itd.? Wtedy nauczyciele zakładaliby kółka poznawania naukowego. Uczeń ma laptopa, Internet w domu, kino domowe... a w szkole nauczyciel nie ma szansy pokazania kilkuminutowego filmu czy wykorzystania na lekcji zasobów Internetu! Do tego potrzebny jest komputer w sali z rzutnikiem multimedialnym. A to przecież nie jest luksus. A gdzie pomoce dydaktyczne, pozwalające na zaplanowanie i wykonanie ciekawych doświadczeń? Szkoła – w porównaniu z tym co uczeń ma w domu na co dzień – przegrywa swoim zacofaniem.

To dobrze, że od święta jest Uniwersytet Dzieci. Ale bardziej ucieszyłbym się z naukowej codzienności w miejskiej i wiejskiej szkole.

W Olsztynie jest planetarium i obserwatorium astronomiczne, Multicentrum, Muzeum Przyrody i parę innych, małych placówek. Jak pokazuje przysłowiowe życie, zapotrzebowanie na poznawanie świata jest znacznie większe. Zwłaszcza w miasteczkach powiatowych i na wsiach. Tam powinny być lokalne i przyszkolne centra naukowe, interaktywne muzea. Tam powinny być wspierane uniwersytety wieku uniwersalnego (jest takowy w Użrankach) i temu podobne inicjatywy. Po co nam znakomite drogi, którymi nasze dzieci wyjadą w daleki w świat, nie znajdując szansy na rozwój i poznawanie rzeczywistości u siebie? Może w planach strategicznych naszego regionu warto pomyśleć o szerokim i codziennym wsparciu edukacji w szkołach i środowisku lokalnym? I jest w tym duża rola UWM, nie tylko raz do roku z okazji Olsztyńskich Dni Nauki czy zajęć dla nielicznych w ramach Uniwersytetu Dzieci.

Czachorowski S., 2011. Z Kłobukowej dziupli. Uniwersytet… w wiejskiej szkole? Wiad. Uniw., 2 (138): 17.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz