Odwiedziła mnie dr Zofia Okraj z Instytutu Pedagogiki i Psychologii UJK w Kielcach. Dr Okraj prowadzi badania nad uwarunkowaniami twórczej pracy nauczycieli akademickich-innowatorów. Do tej pory wydawało mi się, że ledwo nadążam za nowymi trendami w edukacji (ale za punkt odniesienia biorę to, co dzieje się w edukacji a nie dydaktyce akademickiej). A okazuje się, że stosuję różne innowacyjne metody kształcenia. Chyba z boku lepiej widać. Dr Okraj zainteresowana była zastosowaniami myślenia wizualnego w kształceniu akademickim, łączeniu nauki ze sztuką, i popularyzacją nauki.
Długa rozmowa stała się dla mnie inspiracją i refleksją. W zasadzie nigdy nie zastanawiałem się skąd i dlaczego interesują mnie takie a nie inne pomysły. Już po rozmowie, ciągle myślami wracam do przyczyn i uwarunkowań. Pani Zofia pytała mnie o budowanie warsztatu dydaktycznego z zastosowaniem innowacyjnej metody, technik kształcenia oraz towarzyszące im czynniki: motywy, organizację działań, aktywności równoległe, stymulatory, inhibitory twórczej pracy a także działania planowane. Swoimi pytaniami sprawiła, ze zacząłem się nad tym głębiej zastanawiać.
Zaskakujące i jednocześnie pocieszające jest to, że w różnych miejscach podobnie wygląda sytuacja innowatorów w dydaktyce akademickiej.
Długa rozmowa stała się dla mnie inspiracją i refleksją. W zasadzie nigdy nie zastanawiałem się skąd i dlaczego interesują mnie takie a nie inne pomysły. Już po rozmowie, ciągle myślami wracam do przyczyn i uwarunkowań. Pani Zofia pytała mnie o budowanie warsztatu dydaktycznego z zastosowaniem innowacyjnej metody, technik kształcenia oraz towarzyszące im czynniki: motywy, organizację działań, aktywności równoległe, stymulatory, inhibitory twórczej pracy a także działania planowane. Swoimi pytaniami sprawiła, ze zacząłem się nad tym głębiej zastanawiać.
Zaskakujące i jednocześnie pocieszające jest to, że w różnych miejscach podobnie wygląda sytuacja innowatorów w dydaktyce akademickiej.
Wróćmy zatem do myślenia wizualnego, które niedawno na nowo i niejako świadomie odkryłem. W zasadzie dostrzegłem, bo to inni niejako dowartościowali i usankcjonowali różne techniki myślenia i notowania wizualnego. Ten styl myślenia towarzyszył mi „od zawsze”. Widać taką mam konstrukcję psychiczną i takie preferuje kanały komunikacji. Ale teraz „mogę być z tego dumny” (to aluzja do pewnej anegdoty).
W szkole lubiłem rysować i malować. I ta dziecięca chęć do rysunków pozostała mi do dzisiaj. W zeszytach trzeba było ładnie pisać. Tylko w młodszych klasach robiliśmy szlaczki. A potem tylko linearne pismo (wyjątkiem były gładkie zeszyty do biologii, gdzie można było rysować!). Za to w brulionach, specjalnie na to zakładanych, można było nie tylko pisać, ale i bazgrać, rysować, rozmyślać z ołówkiem czy długopisem w dłoni i bazgrołami na kartce. Miałem wiele taki brulionów. Potem były próby ujmowania treści w schematy z mniej lub bardziej dowcipnymi wtrętami. Ale zawsze było to jakoś na marginesie, nieoficjalnie.
Na studia poszedłem z myślą o zawodzie nauczycielskim. To był chyba jakiś efekt roku 1980 - dużo nas w klasie wybrało kierunki nauczycielskie, mimo że i wtedy był to zawód mało atrakcyjny finansowo i prestiżowo. Ale może tkwiła w nas jakaś nieuświadomiona chęć naprawy świata?
Na studiach także rysowałem, ubarwiając notatki z wykładów (porządkowanie wiedzy w postaci schematów także było). Więcej osób tak robiło. Próbowałem także sił w rysunku satyrycznym (teraz myślę, że to była też jakaś droga do myślenia wizualnego). Na kierunku nauczycielskim (WSP w Olsztynie) mieliśmy sporo przedmiotów pedagogicznych. Były więc i lektury i praktyki w szkole i ciekawe dyskusje. Rozbudzenie innowacjami i eksperymentami pedagogicznymi właśnie w tym czasie się narodziło bardzo wyraźnie. Tak sądzę. Zaskakujące jest to, że do wielu tych eksperymentów sprzed dziesięcioleci ciągle w edukacji powracamy.
Ważnym źródłem inspiracji do innowacji było… studenckie koło naukowe, w prace którego włączyłem się już na pierwszym roku, po miesiącu edukacji akademickiej. Z perspektywy lat mogę napisać, że to właśnie w kole naukowych więcej było uniwersyteckości niż w całym cyklu kształcenia. Bo w kole naukowym było autentyczne poszukiwanie badawcze, otwarte rozmowy, w tym z pracownikami naukowymi, stawianie pytań i autentyczne badania. To wtedy zainteresowałem się chruścikami. Koło naukowe było przygodą i posmakowaniem prawdziwego uniwersytetu: wspólnoty uczących i nauczanych, wyjazdy na konferencje naukowe, terenowe wyjazdy badawcze itd. Praca magisterska nie była moją pierwszą publikacją naukową. A w programie kształcenia była jedynie szkoła, wyższa szkoła. Realizacja programu nauczania. Teraz się to chyba jeszcze bardziej utrwaliło. Niestety. Studenci mają mniej czasu na własne poszukiwania. Dlatego staram się od lat wprowadzać takie elementy dydaktyczne, które sprawiają, że "koło naukowe jest dla wszystkich”.
Pracownikiem naukowym zostałem niespodziewanie i bez wcześniejszych planów, jeszcze na studiach (wcześniej marzyłem o pracy gdzieś w wiejskiej szkole). Zacząłem pracę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Olsztynie, dzieląc pasję badawczą z kształceniem nauczycieli (czyli był nieustanny kontakt z refleksją nad efektywnością nauczania). Dalej pracowałem w kole naukowym ale już jako opiekun.
Jeszcze w epoce przedkomputerowej zainteresowałem się grami jako procesami symulacji. Nie pamiętam jakie to książki naukowe były tego źródłem. Ale chciałem zastosować w praktyce. W tym czasie na zajęciach z ekologii prowadzone było ćwiczenie z kostkami. Długo trwało rzucanie, zanim pojawił się wynik do interpretacji. Ja zaproponowałem grę, dotycząca sukcesji ekologicznej. Był to efekt i badań naukowych na chruścikach i przede wszystkim licznej literatury przedmiotu oraz zainteresowanie się alternatywnymi strategiami życiowymi. Gra była prosta, rzucanie kostką wprowadzało losowość, a na modelu z pudełeczkami przekładało się nasionka. Na zajęciach udawało się zrealizować 2-3 różne warianty. Wadą było to, że żeby przeanalizować więcej różnych sytuacji, trzeba było dużo więcej czasu. Pierwszy efektem była publikacja napisana dla Biologii w Szkole. Potem, gdy pojawiły się komputery, można było zrealizować znacznie więcej różnorodnych modeli. Efektem była publikacja naukowa z ekologii a potem algorytm wykorzystany przy pracy doktorskiej mojego doktoranta. Niedawno do gier powróciłem, ale już w innej postaci - w wersji gamifikacji (grywalizacji).
Początek mojej pracy to także przygoda z rapidografami i wzornikami pisma. Na kalce technicznej przygotowywałem rysunki do publikacji. Niektóre z nich miały elementy myślenia wizualnego (schematy). Przeszkadzało mi to, że trzeba trzymać je prawie pionowo i nie można różnicować grubości kreski siłą nacisku (tak jak w piórku kreślarskim). Używając kolorowych tuszy tworzyłem także foliogramy do rzutnika pisma. Potem pojawiły się kserokopiarki i kolorowe drukarki, więc foliogramy były coraz bardziej "maszynowe". Potem całkowicie wyparte przez Power Point... a foliogramy leżą bezuzyteczne.
W 1990 ukończyłem kurs szybkiego czytania „Mind Maping” (metoda Tony Buzana). Nauczyłem się techniki szybkiego czytania, rysowania map myśli oraz kilku przykładów ciekawych technik dydaktycznych. Na długo zostało. Ale przede wszystkim jako osobista metoda notowania. Dychotomiczność map myśli trochę mnie uwierała i sam je modyfikowałem. Na zajęciach dzieliłem się tymi doświadczeniami ze studentami, pokazując jak można zrobić wygodny, jednostronicowy konspekt referatu/wystąpienia (przedmiot autoprezentacja oraz seminarium dyplomowe). Ale w techniki mind-mapingu nie uczyłem. Wszak uczyłem na kierunku biologia. A nikt z innych wydziałów z taka propozycją się nie zwracał (bo i zapewne nie wiedział, że jakiś biolog stosuję na co dzień). W miarę upływu lat, przy braku stymulacji, mapy myśli gdzieś odeszły na bok. Może to wina komputeryzacji? Dopiero niedawno przypomniałem sobie o nich przy okazji zainteresowania myśleniem wizualnym. Odżyły wygrzebane z zakamarków pamięci.
W roku 1995 odbyłem rocznym kurs „Tworzenie krajowej sieci Regionalnych Centrów Edukacji Ekologicznej” (organizacja i zarządzanie edukacją ekologiczną i ochroną środowiska) prowadzonego przez Danish Technological Institute w ramach projektu PHARE. Niecodzienne warunki wyjazdowe, możliwość spotkania kreatywnych ludzi oraz sam program znacząco wzbogacił moje pomysły dydaktyczne. W zasadzie nastroił pesymistycznie… Bo może lepiej byłoby nie wiedzieć… że można lepiej i efektywniej. To tak jak iść na kurs samochodowy i dowiedzieć się, że samochód ma kilka różnych biegów i przerzucając wajchą w skrzyni biegów można jeździć szybciej i efektywniej. A potem wracasz i … nie wolno ci używać skrzyni biegów. Bo nie ma jak, bo leżą tam jakieś graty itd. Wiedza o możliwościach tym bardziej irytuje, gdy doświadcza si strukturalnej i systemowej niemocy. Ale pozostawała chęć zmiany i wprowadzania małych kroczkami, przynajmniej na własnych zajęciach. Tyle ile można.
Pod koniec XX wieku (jak to fajnie brzmi, nieprawdaż?) powstała olsztyńska kawiarnia naukowa. Był to efekt interdyscyplinarnych, nieformalnych spotkań pracowników z różnych wydziałów. Niejako samodzielnie odkryliśmy klimat lwowskiej szkoły matematyków i kawiarniane spotkanie w Szkockiej. Po latach przeczytałem we wspomnieniach Richarda Feynmana, że on także ogromnie cenił sobie klimat spotkań interdyscyplinarnych, gdzie można spotkać się i autentycznie porozmawiać o badaniach naukowych, własnych i cudzych. Formuła kawiarni ułatwia komunikację i dyskusję. Ciągle do tej atmosfery próbuję wracać, namawiać studentów do seminariów organizowanych także w kawiarniach czy nawet na trawniku (dwa razy się na trawniku udało).
Z racji pracy na WSP i zainteresowań edukacja ekologiczną od początku pracy miałem mniejszy lub większy kontakt z nauczycielami i edukatorami. Bardzo owocna i inspirująca była zwłaszcza współpraca z Centrum Edukacji Ekologicznej w Ełku oraz w Kwidzynie. W tym ostatnim udało się zrealizować kilka projektów, w tym studia podyplomowe dla nauczycieli. Różnorodne innowacje (broszury, wykłady, wycieczki) dotyczyły edukacji ekologicznej i pozaszkolnej. Była także współpraca z Fundacją Ecobaltic. Utrwaliła się w mojej pracy metoda projektu, która przemycałem do różnych przedmiotów (np. Ochrona środowiska, Rozwój zrównoważony Warmii i Mazur itp.).
Była także współpraca z drobnymi przedsiębiorcami - pojawiły się więc warunki do poszukiwań w ramach edukacji pozaformalnej, projektowanie tablic informacyjno-edukacyjnych (jakaś forma edukacji zdalnej i myślenia wizualnego). Obmyślanie tras turystyczno-edukacyjnych. I możliwość zrealizowania rodzących się pomysłów. Nie było ograniczeń. Tak jakoś się składało, że więcej możliwości do zrealizowania innowacyjnych pomysłów było poza uczelnią lub poza formalną dydaktyką na studiach.
W 2006 roku odbyłem najpierw miesięczny, potem półroczny staż w przedsiębiorstwie (pensjonat w miejscowości Łajs k. Olsztyna) w ramach projektu „Regionalny transfer wiedzy UWM – staże pracowników i absolwentów w firmach”, oraz w ramach projektu „Staże dla absolwentów szkół wyższych i pracowników sektora badawczo-rozwojowego” (Regionalne Strategie Innowacyjne i Transfer Wiedzy) z Fundacji „Wspieranie i Promocja Przedsiębiorczości na Warmii i Mazurach”. Z kolei w 2007 r. odbyłem półroczny staż w przedsiębiorstwie poligraficznym i reklamowym w Olsztynie, w ramach projektu „Staże dla absolwentów szkół wyższych i pracowników sektora badawczo-rozwojowego” (Regionalne Strategie Innowacyjne i Transfer Wiedzy) z Fundacji „Wspieranie i Promocja Przedsiębiorczości na Warmii i Mazurach”. Tam poznałem więcej tajników druku wielkoformatowego. Zaowocowało to w przyszłości nie tylko tablicami edukacyjnymi, ustawionymi w Łajsie jak i w Lesie Miejskim w Olsztynie, ale różnymi innowacyjnymi pomysłami w wykonaniu posterów a ostatnio w postaci wystaw, przestawiających zarówno wyniki badań jak i upowszechniających naukę (np. w czasie Olsztyńskich Dni Nauki i Sztuki). Kontynuacja tych zainteresowań współpracy z szeroko rozumianym otoczeniem jest Wimlandia, i możliwość wymyślania i realizacji nowych pomysłów edukacyjnych (np. maść czarownic do latania, promocja przedsiębiorstw formie grywalizaji itd.).
Kontakt z nauczycielką p. Jolanta Okuniewska, podsunął mi pomysł wykorzystania QR Kodów (linkujących do tekstów zamieszczonych na blogu) z planszami z fotografiami. Mniej więcej dwa lata temu przeniosłem QR Kody i mobilny internet na dachówki (projekt Gadające dachówki) a nawet na butelki - jako forma upowszechniania dorobku naukowego przy realizacji projektu, dotyczącego biorafinerii.
Pomysły na współpracę w zakresie szeroko rozumianej edukacji mogłem pełniej zrealizować, gdy powierzono mi kierowanie Olsztyńskimi Dnia Nauki (2006-2009). Udało się zmienić nazwę na Olsztyńskie Dni Nauki i Sztuki (poszerzając formują i nadając jej bardziej interdyscyplinarnego charakteru) oraz uzyskać pierwszy grant europejski na Noc Naukowców (2008). Potem swoje pomysły materializowałem w czasie organizacja Nocy Biologów w Olsztynie (2012-2017). Za każdym razem coś nowego i we współpracy z różnymi, pozauniwersyteckimi partnerami. To tu dojrzewają pomysły na edukację pozaformalną.
Niedawno zaczęła się współpraca z Centrum Nauki Kopernik, wyjazdy do Gdańska na konferencję Ideatorium (spotkanie poświęcone dydaktyce akademickiej), do Gliwic (Edu-it), na warszawską konferencję Inspiracje - gdzie poznałem Super Belfrów i bardzo twórczych nauczycieli. To inspiruje i to bardzo. Zaowocowało kolejnymi innowacjami w mojej pracy - zajęcia pn. „nauka w puszce”, wykorzystanie gamifikacji (np. Drużyna lasera http://druzynalasera.blogspot.com/), i oczywiście myśleniem wizualnym. Przypomniałem sobie mind-mapping i wykorzystałem kontakt internetowy (webinaria) jak i spotkania w realu by uczyć się ryślenia i manuśli (lapbook). Od razu próbuje przenosić te pomysły do dydaktyki.
Wcześniej prowadziłem stronę internetowa ale w 2005 roku założyłem własny blog - jako jedna z form kontaktu ze studentami oraz jako element edukacji pozaformalnej. Potem wykorzystane doświadczanie pozwoliło uruchomić inne, tematyczne blogi. Poszukiwałem także możliwość w ramach e-learningu.
Malowanie butelek zaczęło się od projektu w Ornecie „Z uniwersytetem na ty” w 2005 roku , Chodziło o recykling. Malowanie na szkle kusiło już od jakiegoś czasu, ale dopiero kontakt z nauczycielką ze szpitala psychiatrycznego i pokazanie jak się maluje, sprawiło, że zacząłem malować . Najpierw dla siebie, potem jako forma spotkań w przestrzeni publicznej.
Kilka lat temu zostałem zaproszony na plener malarski do Tumian. Tam poznałem niezwykłych ludzi i tam urodził się pomysł malowania kamieni oraz starych dachówek. Teraz malowanie dachówek wykorzystuję w czasie pikników naukowych a efekty pokazywane są przez budynkiem wydziału oraz Biblioteką Uniwersytecką.
Przedostatnią przygodą z połączenia sztuki z nauką i edukacją były moje próby kamashibai. Zaprojektowałem trzy bajki edukacyjne (a w czasie Europejskiej Nocy Naukowców 2016 sam opowiedziałem jedną). Kusi mnie jednak by przygotować cały wykład w tej formule. Bedzie dużo pracy z ilustracjami, ale pokusa jest duża....
Retrospektywne spojrzenie na siebie, pod kątem innowacji i myślenia wizualnego nie jest łatwe. Chyba rzeczywiście, a boku lepiej widać. W jakimś stopniu zdziwiony jestem tym, że uważają mnie za innowatora w dydaktyce (przynajmniej akademickiej). Przecież to co robię jest normalne, oczywiste. A jednak może inaczej? Stare przysłowie, że prorokiem nie jest się we własnym kraju - w rozmowie z panią Okraj uświadomiłem sobie, że moja sytuacja jest typowa i że trudna jest dola innowatora w dydaktyce akademickiej… O wiele łatwiej o dostrzeżenie i uznanie gdzieś na zewnątrz, daleko, niż na własnym podwórku. Bo z boku łatwiej widać niektóre rzeczy? Tak jak w przypadku badań naukowych. To my badamy inne obiekty, a nie one same siebie.
W szkole lubiłem rysować i malować. I ta dziecięca chęć do rysunków pozostała mi do dzisiaj. W zeszytach trzeba było ładnie pisać. Tylko w młodszych klasach robiliśmy szlaczki. A potem tylko linearne pismo (wyjątkiem były gładkie zeszyty do biologii, gdzie można było rysować!). Za to w brulionach, specjalnie na to zakładanych, można było nie tylko pisać, ale i bazgrać, rysować, rozmyślać z ołówkiem czy długopisem w dłoni i bazgrołami na kartce. Miałem wiele taki brulionów. Potem były próby ujmowania treści w schematy z mniej lub bardziej dowcipnymi wtrętami. Ale zawsze było to jakoś na marginesie, nieoficjalnie.
Na studia poszedłem z myślą o zawodzie nauczycielskim. To był chyba jakiś efekt roku 1980 - dużo nas w klasie wybrało kierunki nauczycielskie, mimo że i wtedy był to zawód mało atrakcyjny finansowo i prestiżowo. Ale może tkwiła w nas jakaś nieuświadomiona chęć naprawy świata?
Na studiach także rysowałem, ubarwiając notatki z wykładów (porządkowanie wiedzy w postaci schematów także było). Więcej osób tak robiło. Próbowałem także sił w rysunku satyrycznym (teraz myślę, że to była też jakaś droga do myślenia wizualnego). Na kierunku nauczycielskim (WSP w Olsztynie) mieliśmy sporo przedmiotów pedagogicznych. Były więc i lektury i praktyki w szkole i ciekawe dyskusje. Rozbudzenie innowacjami i eksperymentami pedagogicznymi właśnie w tym czasie się narodziło bardzo wyraźnie. Tak sądzę. Zaskakujące jest to, że do wielu tych eksperymentów sprzed dziesięcioleci ciągle w edukacji powracamy.
Ważnym źródłem inspiracji do innowacji było… studenckie koło naukowe, w prace którego włączyłem się już na pierwszym roku, po miesiącu edukacji akademickiej. Z perspektywy lat mogę napisać, że to właśnie w kole naukowych więcej było uniwersyteckości niż w całym cyklu kształcenia. Bo w kole naukowym było autentyczne poszukiwanie badawcze, otwarte rozmowy, w tym z pracownikami naukowymi, stawianie pytań i autentyczne badania. To wtedy zainteresowałem się chruścikami. Koło naukowe było przygodą i posmakowaniem prawdziwego uniwersytetu: wspólnoty uczących i nauczanych, wyjazdy na konferencje naukowe, terenowe wyjazdy badawcze itd. Praca magisterska nie była moją pierwszą publikacją naukową. A w programie kształcenia była jedynie szkoła, wyższa szkoła. Realizacja programu nauczania. Teraz się to chyba jeszcze bardziej utrwaliło. Niestety. Studenci mają mniej czasu na własne poszukiwania. Dlatego staram się od lat wprowadzać takie elementy dydaktyczne, które sprawiają, że "koło naukowe jest dla wszystkich”.
Pracownikiem naukowym zostałem niespodziewanie i bez wcześniejszych planów, jeszcze na studiach (wcześniej marzyłem o pracy gdzieś w wiejskiej szkole). Zacząłem pracę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Olsztynie, dzieląc pasję badawczą z kształceniem nauczycieli (czyli był nieustanny kontakt z refleksją nad efektywnością nauczania). Dalej pracowałem w kole naukowym ale już jako opiekun.
Jeszcze w epoce przedkomputerowej zainteresowałem się grami jako procesami symulacji. Nie pamiętam jakie to książki naukowe były tego źródłem. Ale chciałem zastosować w praktyce. W tym czasie na zajęciach z ekologii prowadzone było ćwiczenie z kostkami. Długo trwało rzucanie, zanim pojawił się wynik do interpretacji. Ja zaproponowałem grę, dotycząca sukcesji ekologicznej. Był to efekt i badań naukowych na chruścikach i przede wszystkim licznej literatury przedmiotu oraz zainteresowanie się alternatywnymi strategiami życiowymi. Gra była prosta, rzucanie kostką wprowadzało losowość, a na modelu z pudełeczkami przekładało się nasionka. Na zajęciach udawało się zrealizować 2-3 różne warianty. Wadą było to, że żeby przeanalizować więcej różnych sytuacji, trzeba było dużo więcej czasu. Pierwszy efektem była publikacja napisana dla Biologii w Szkole. Potem, gdy pojawiły się komputery, można było zrealizować znacznie więcej różnorodnych modeli. Efektem była publikacja naukowa z ekologii a potem algorytm wykorzystany przy pracy doktorskiej mojego doktoranta. Niedawno do gier powróciłem, ale już w innej postaci - w wersji gamifikacji (grywalizacji).
Początek mojej pracy to także przygoda z rapidografami i wzornikami pisma. Na kalce technicznej przygotowywałem rysunki do publikacji. Niektóre z nich miały elementy myślenia wizualnego (schematy). Przeszkadzało mi to, że trzeba trzymać je prawie pionowo i nie można różnicować grubości kreski siłą nacisku (tak jak w piórku kreślarskim). Używając kolorowych tuszy tworzyłem także foliogramy do rzutnika pisma. Potem pojawiły się kserokopiarki i kolorowe drukarki, więc foliogramy były coraz bardziej "maszynowe". Potem całkowicie wyparte przez Power Point... a foliogramy leżą bezuzyteczne.
W 1990 ukończyłem kurs szybkiego czytania „Mind Maping” (metoda Tony Buzana). Nauczyłem się techniki szybkiego czytania, rysowania map myśli oraz kilku przykładów ciekawych technik dydaktycznych. Na długo zostało. Ale przede wszystkim jako osobista metoda notowania. Dychotomiczność map myśli trochę mnie uwierała i sam je modyfikowałem. Na zajęciach dzieliłem się tymi doświadczeniami ze studentami, pokazując jak można zrobić wygodny, jednostronicowy konspekt referatu/wystąpienia (przedmiot autoprezentacja oraz seminarium dyplomowe). Ale w techniki mind-mapingu nie uczyłem. Wszak uczyłem na kierunku biologia. A nikt z innych wydziałów z taka propozycją się nie zwracał (bo i zapewne nie wiedział, że jakiś biolog stosuję na co dzień). W miarę upływu lat, przy braku stymulacji, mapy myśli gdzieś odeszły na bok. Może to wina komputeryzacji? Dopiero niedawno przypomniałem sobie o nich przy okazji zainteresowania myśleniem wizualnym. Odżyły wygrzebane z zakamarków pamięci.
W roku 1995 odbyłem rocznym kurs „Tworzenie krajowej sieci Regionalnych Centrów Edukacji Ekologicznej” (organizacja i zarządzanie edukacją ekologiczną i ochroną środowiska) prowadzonego przez Danish Technological Institute w ramach projektu PHARE. Niecodzienne warunki wyjazdowe, możliwość spotkania kreatywnych ludzi oraz sam program znacząco wzbogacił moje pomysły dydaktyczne. W zasadzie nastroił pesymistycznie… Bo może lepiej byłoby nie wiedzieć… że można lepiej i efektywniej. To tak jak iść na kurs samochodowy i dowiedzieć się, że samochód ma kilka różnych biegów i przerzucając wajchą w skrzyni biegów można jeździć szybciej i efektywniej. A potem wracasz i … nie wolno ci używać skrzyni biegów. Bo nie ma jak, bo leżą tam jakieś graty itd. Wiedza o możliwościach tym bardziej irytuje, gdy doświadcza si strukturalnej i systemowej niemocy. Ale pozostawała chęć zmiany i wprowadzania małych kroczkami, przynajmniej na własnych zajęciach. Tyle ile można.
Pod koniec XX wieku (jak to fajnie brzmi, nieprawdaż?) powstała olsztyńska kawiarnia naukowa. Był to efekt interdyscyplinarnych, nieformalnych spotkań pracowników z różnych wydziałów. Niejako samodzielnie odkryliśmy klimat lwowskiej szkoły matematyków i kawiarniane spotkanie w Szkockiej. Po latach przeczytałem we wspomnieniach Richarda Feynmana, że on także ogromnie cenił sobie klimat spotkań interdyscyplinarnych, gdzie można spotkać się i autentycznie porozmawiać o badaniach naukowych, własnych i cudzych. Formuła kawiarni ułatwia komunikację i dyskusję. Ciągle do tej atmosfery próbuję wracać, namawiać studentów do seminariów organizowanych także w kawiarniach czy nawet na trawniku (dwa razy się na trawniku udało).
Z racji pracy na WSP i zainteresowań edukacja ekologiczną od początku pracy miałem mniejszy lub większy kontakt z nauczycielami i edukatorami. Bardzo owocna i inspirująca była zwłaszcza współpraca z Centrum Edukacji Ekologicznej w Ełku oraz w Kwidzynie. W tym ostatnim udało się zrealizować kilka projektów, w tym studia podyplomowe dla nauczycieli. Różnorodne innowacje (broszury, wykłady, wycieczki) dotyczyły edukacji ekologicznej i pozaszkolnej. Była także współpraca z Fundacją Ecobaltic. Utrwaliła się w mojej pracy metoda projektu, która przemycałem do różnych przedmiotów (np. Ochrona środowiska, Rozwój zrównoważony Warmii i Mazur itp.).
Była także współpraca z drobnymi przedsiębiorcami - pojawiły się więc warunki do poszukiwań w ramach edukacji pozaformalnej, projektowanie tablic informacyjno-edukacyjnych (jakaś forma edukacji zdalnej i myślenia wizualnego). Obmyślanie tras turystyczno-edukacyjnych. I możliwość zrealizowania rodzących się pomysłów. Nie było ograniczeń. Tak jakoś się składało, że więcej możliwości do zrealizowania innowacyjnych pomysłów było poza uczelnią lub poza formalną dydaktyką na studiach.
W 2006 roku odbyłem najpierw miesięczny, potem półroczny staż w przedsiębiorstwie (pensjonat w miejscowości Łajs k. Olsztyna) w ramach projektu „Regionalny transfer wiedzy UWM – staże pracowników i absolwentów w firmach”, oraz w ramach projektu „Staże dla absolwentów szkół wyższych i pracowników sektora badawczo-rozwojowego” (Regionalne Strategie Innowacyjne i Transfer Wiedzy) z Fundacji „Wspieranie i Promocja Przedsiębiorczości na Warmii i Mazurach”. Z kolei w 2007 r. odbyłem półroczny staż w przedsiębiorstwie poligraficznym i reklamowym w Olsztynie, w ramach projektu „Staże dla absolwentów szkół wyższych i pracowników sektora badawczo-rozwojowego” (Regionalne Strategie Innowacyjne i Transfer Wiedzy) z Fundacji „Wspieranie i Promocja Przedsiębiorczości na Warmii i Mazurach”. Tam poznałem więcej tajników druku wielkoformatowego. Zaowocowało to w przyszłości nie tylko tablicami edukacyjnymi, ustawionymi w Łajsie jak i w Lesie Miejskim w Olsztynie, ale różnymi innowacyjnymi pomysłami w wykonaniu posterów a ostatnio w postaci wystaw, przestawiających zarówno wyniki badań jak i upowszechniających naukę (np. w czasie Olsztyńskich Dni Nauki i Sztuki). Kontynuacja tych zainteresowań współpracy z szeroko rozumianym otoczeniem jest Wimlandia, i możliwość wymyślania i realizacji nowych pomysłów edukacyjnych (np. maść czarownic do latania, promocja przedsiębiorstw formie grywalizaji itd.).
Kontakt z nauczycielką p. Jolanta Okuniewska, podsunął mi pomysł wykorzystania QR Kodów (linkujących do tekstów zamieszczonych na blogu) z planszami z fotografiami. Mniej więcej dwa lata temu przeniosłem QR Kody i mobilny internet na dachówki (projekt Gadające dachówki) a nawet na butelki - jako forma upowszechniania dorobku naukowego przy realizacji projektu, dotyczącego biorafinerii.
Fragment z książki Stanisława Achremczyk pt. „Nauk przemożnych perła. Uniwersytet Warmińsko- Mazurski w Olsztynie 1999-2009) |
Niedawno zaczęła się współpraca z Centrum Nauki Kopernik, wyjazdy do Gdańska na konferencję Ideatorium (spotkanie poświęcone dydaktyce akademickiej), do Gliwic (Edu-it), na warszawską konferencję Inspiracje - gdzie poznałem Super Belfrów i bardzo twórczych nauczycieli. To inspiruje i to bardzo. Zaowocowało kolejnymi innowacjami w mojej pracy - zajęcia pn. „nauka w puszce”, wykorzystanie gamifikacji (np. Drużyna lasera http://druzynalasera.blogspot.com/), i oczywiście myśleniem wizualnym. Przypomniałem sobie mind-mapping i wykorzystałem kontakt internetowy (webinaria) jak i spotkania w realu by uczyć się ryślenia i manuśli (lapbook). Od razu próbuje przenosić te pomysły do dydaktyki.
Wcześniej prowadziłem stronę internetowa ale w 2005 roku założyłem własny blog - jako jedna z form kontaktu ze studentami oraz jako element edukacji pozaformalnej. Potem wykorzystane doświadczanie pozwoliło uruchomić inne, tematyczne blogi. Poszukiwałem także możliwość w ramach e-learningu.
Malowanie butelek zaczęło się od projektu w Ornecie „Z uniwersytetem na ty” w 2005 roku , Chodziło o recykling. Malowanie na szkle kusiło już od jakiegoś czasu, ale dopiero kontakt z nauczycielką ze szpitala psychiatrycznego i pokazanie jak się maluje, sprawiło, że zacząłem malować . Najpierw dla siebie, potem jako forma spotkań w przestrzeni publicznej.
Kilka lat temu zostałem zaproszony na plener malarski do Tumian. Tam poznałem niezwykłych ludzi i tam urodził się pomysł malowania kamieni oraz starych dachówek. Teraz malowanie dachówek wykorzystuję w czasie pikników naukowych a efekty pokazywane są przez budynkiem wydziału oraz Biblioteką Uniwersytecką.
Przedostatnią przygodą z połączenia sztuki z nauką i edukacją były moje próby kamashibai. Zaprojektowałem trzy bajki edukacyjne (a w czasie Europejskiej Nocy Naukowców 2016 sam opowiedziałem jedną). Kusi mnie jednak by przygotować cały wykład w tej formule. Bedzie dużo pracy z ilustracjami, ale pokusa jest duża....
Retrospektywne spojrzenie na siebie, pod kątem innowacji i myślenia wizualnego nie jest łatwe. Chyba rzeczywiście, a boku lepiej widać. W jakimś stopniu zdziwiony jestem tym, że uważają mnie za innowatora w dydaktyce (przynajmniej akademickiej). Przecież to co robię jest normalne, oczywiste. A jednak może inaczej? Stare przysłowie, że prorokiem nie jest się we własnym kraju - w rozmowie z panią Okraj uświadomiłem sobie, że moja sytuacja jest typowa i że trudna jest dola innowatora w dydaktyce akademickiej… O wiele łatwiej o dostrzeżenie i uznanie gdzieś na zewnątrz, daleko, niż na własnym podwórku. Bo z boku łatwiej widać niektóre rzeczy? Tak jak w przypadku badań naukowych. To my badamy inne obiekty, a nie one same siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz